"Wenn Du reisen willst, mußt Du die Geschichte dieses Landes kennen und lieben".

poniedziałek, 27 lutego 2012

O fotoplastykonie i iluzji 3(5)D


Żyjemy w czasach rozkwitu technologii, niechybnie przybliżających widza do utożsamiania iluzji z rzeczywistością. Ktoś mi ostatnio opowiadał o widowiskach 5D, podczas których oprócz wizualnego efektu trójwymiarowości, odbiorca raczony jest przekazem, oddziałującym na zmysł powonienia i dotyku.  Dotychczas nie korzystałam z tego typu dobrodziejstw. Przyznaję, że trudno mi sobie wyobrazić, jak działa taka multisensoryczna fuzja. W poszukiwaniu ulepszeń technicznych sięgamy coraz dalej, nie wyobrażam sobie jednak, że naturalne doznania zmysłowe można zastąpić technologicznym substytutem.  Osobiście przedkładam na niego bezpośrednie i namacalne obcowanie z naturą, nawet jeśli jej bodźców nie można dowolnie kumulować, czy potęgować. 
Owszem, widziałam jedną produkcję 3D, która wywarła na mnie wrażenie (w tym wrażenie realizmu). Był to króciutki film o cyrku, pokazany na zakończenie zeszłorocznego Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Zabawny i ujmujący. 
W dobie popularności przytoczonych technologii, może zastanawiać, jaką rację bytu może mieć miejsce, które odwiedziłam w zeszłym tygodniu w Warszawie. 
Dwa kroki od głównej stacji kolejowej Warszawa Centralna znajduje się Fotoplastykon Warszawski, działający pod szyldem Muzeum Powstania Warszawskiego. Co ciekawe, fotoplastykon istnieje tu od 1905r., a prowadzi go od trzech pokoleń ta sama rodzina. Żeby dotrzeć na miejsce przechodzi się przez typową warszawską oficynę (brakuje tu tylko kapliczki), mijając zaraz przed wejściem tradycyjny, maleńki zakład szewski, produkujący buty „na miarę”.  
Fotoplastykon sam w sobie to wynalazek XIX w., udoskonalony i rozpropagowany przez berlińskiego przedsiębiorcę Augusta Fuhrmanna. Fotoplastykony są popularnym rekwizytem muzeów, odtwarzających czasy wojenne (krakowska Fabryka Schindlera, czy wspomniane Muzeum Powstania Warszawskiego).
Drzeworyt z prospektu Augusta Fuhrmanna 
Kiedy (w końcu!)  wybrałam się do fotoplastykonu warszawskiego, (o którego istnieniu wiedziałam od dawna od cioci) trafiłam akurat na wystawę o Japonii lat 60-tych. Kilkadziesiąt zdjęć nieznanego autora przedstawia Japonię na styku dwóch kultur. Z jednej strony kobiety w tradycyjnych kimonach drewniakach na koturnach (geta), z drugiej - mężczyźni ubrani na modłę zachodnioeuropejską - w garniturach, modnych okularach przeciwsłonecznych. Część materiału ukazuje miejsca, związane w kulturą i historią Japonii, jak np. świątynię Heian. Obrazu przeobrażającego się Kraju Kwitnącej Wiśni dopełniają widoki wielkich metropolii  - Nagoi, czy Kioto, odbudowanych po zniszczeniach wojennych.  Dopełniają ich nieodłączne atrybuty miejskiej nowoczesności: liczne neony, samochody i motory, domy handlowe w zachodnim stylu.
 „Trójwymiarowość” fotoplastykonu może razić fanów technologii 3D, mnie jednak urzekła jego magia. Magia miejsca, w którym  „spotykają się realne-nierealne postacie ze starych zdjęć, z widzami, którzy przy¬chodzą, odchodzą, wracają po latach, by szukać realnego-nierealnego wspomnienia, zapachu, błysku światła” (ze strony internetowej Warszawskiego Fotoplastykonu).