"Wenn Du reisen willst, mußt Du die Geschichte dieses Landes kennen und lieben".

piątek, 6 lipca 2012

Brzydota. 29ta i okolice

W ramach społecznego pospolitego ruszenia pod hasłem Otwarte Zabytki wybrałam się na rowerowy rekonesans wybranych obiektów w okolicy. Otwarte Zabytki to ciekawy projekt cyfrowo-internetowy, który uświadamia tym, którzy gotowi są w niego zaangażować, na jakie zabytkowe perły mogą się natknąć w okolicy. Pojechałam obejrzeć i obfotografować kilka znanych miejsc, ale też niefotografowane wcześniej – na Prądniku Czerwonym. Potem przejechałam się 29tą w stronę Rakowickiej, usiłując z drugiej strony ruchliwej arterii zrobić zdjęcie rogatce warszawskiej, co się niestety nie udało. Trzeba przyjść skoro świt, najlepiej w niedzielę, wtedy będzie mniejszy ruch. Zmierzając w stronę ronda mogilskiego zahaczyłam o zapomniany rewir, przytulony do cmentarza Rakowickiego: ul. Kątną i Żelazną. Miejsca zbliżone klimatem do tych po drugiej stronie arterii, położonych w okolicach ul. Kamiennej (Towarowa, Będzińska - nazywam je międzykolejowymi), niestety jeszcze bardziej zdegradowany. Zdezelowane pustostany, kamienice (gminne?) popadające w ruinę. Pozbawione framug oraz szyb, ale przede wszystkim mieszkańców. Smutny widok. W kierunku Rakowickiej jedzie się przez dziki parking, położony za rewitalizowanym Muzeum Armii Krajowej (ze strony wynika, że działa, choć wygląda zawsze, jak zabite na głucho). Zaraz obok buduje się grodzone osiedle, w miejscu którego miał się znaleźć teren zielony, otwarty dla mieszkańców. Niestety, przed sprzedażą gruntu inwestorowi, miasto nie zadbało, żeby zabezpieczyć teren przed planowaną zabudową (a przecież nie tak trudno zgadnąć, jakie plany mógł snuć inwestor). Wygląda na to, że Kraków poza II obwodnicą (a przynajmniej droga z Prądnika, którą dziś przebyłam) to mieszanka brzydoty architektonicznej i estetycznej. Galimatias miejsko-wiejski (jak przy 29tej czy Dobrego Pasterza). Na tyłach chylących się ku upadkowi murowanych albo drewnianych chałup znajdują się zazwyczaj dzikie wysypiska i szalety. Pewnie tylko nieuregulowane kwestie własności powodują, że póki co nikt tu niczego nie buduje. Przyjaznej, ogólnodostępnej przestrzeni jest jak na lekarstwo. Nie dalej jak wczoraj widziałam powstające zaraz koło pętli przy Krowodrzy Górce osiedle, gdzie i dziś jest bardzo ciasno. Zabawne, jak nazywają się te wszystkie nowe, ciasno upchane osiedla. Nazwy przywodzą na myśl jakieś mityczne eldorado: Magiczne Wzgórze, Ukryte Pragnienia i tak dalej. Im mniej miejsca i gęściej zabudowana okolica, tym bardziej pretensjonalne, pseudoromantyczne nazwy.
Kościół bractwa św. Piusa, ul. Kątowa


ul. Dobrego Pasterza 7, widok od frontu

I od tyłu

poniedziałek, 2 lipca 2012

Subiektywnie po Bolonii

Lada moment rozpoczyna się mój Grand Tour po Italii, stąd zebrało mi się na wspominki z wiosennej wyprawy po Emilii Romanii (i kawałku Veneto). Do dyspozycji mieliśmy kolej regionalną, czasu i środków w sam raz, żeby dotrzeć do miejsc, położonych właśnie na linii kolejowej.
Standardowo zaczęliśmy od Bolonii. Niezmiennie oszałamiająco działa na mnie świadomość , że boloński  uniwersytet jest najstarszy na świecie (1088r.), a współcześni studenci mają możliwość uczęszczania na zajęcia, odbywające się w urokliwych palazzi.
Po raz kolejny upewniłam się jednak, że nie przepadam za tym miastem, mimo jego świetnej przeszłości.
Podcienia bolońskie. Fot. Wojciech Płuciennik
Serce dzielnicy uniwersyteckiej sprawia dość ponure wrażenie. Być może chodzi o kontrast między zalanymi słońcem ulicami a ponurymi podcieniami zabytkowych kamienic, a może  to kwestia walających się tu i ówdzie śmieci albo grupek ludzi z czworonogami, pędzących czas na ulicy, o wyglądzie zamroczonym środkami odurzającymi.  Pijąc kawę na centralnym placyku, w ogródku sympatycznej skądinąd studenckiej kawiarni , chcąc nie chcąc staliśmy się świadkami nalotu w wykonaniu patrolu policyjnego, który miał za zadanie wykryć, czy przypadkiem nikt z owego towarzystwa nie ma w kieszeni niedozwolonych substancji.
Jest jednak w Bolonii kilka miejsc, które robią wrażenie. 
Jednym z nich jest Piazza Maggiore, a na niej monumentalna, gotycka Bazylika św. Petroniusza (Basilica San Petronio). Centralny portal kościoła (tzw. Porta Magna), przypisywany dłutu Jacopo della Querci  przedstawia sceny ze Starego Testamentu (stworzenie Adama i Ewy, zabicie Abla itd.). Ambitny plan jednego z pierwszych budowniczych Arduina Arriguzzi zakładał, że bazylika swoimi gabarytami (224m x 150 - sic!) prześcignie bazyliki rzymskie. Faktycznie robi wrażenie przestronnej, choć bardziej z perspektywy wewnętrznej niż gdyby patrzeć na fasadę. Nie udało się jednak zrealizować pierwotnego planu. Papieżowi Piusowi IV, który w 1524r. zdobył miasto, ewidentnie nie z smak była rywalizacja z bazyliką św. Piotra w Rzymie.  Zamiast planowanej przebudowy kościoła papież zdecydował się na sfinansowanie budowy przybytku uniweryteckiego -  Archigimnazjum, które wzniesiono koniec końców w miejscu planowanego lewego transeptu bazyliki. Bazylika jest podobno czwartym co do wielkości kościołem Italii, po rzymskich bazylikach właśnie. 
W Archigimnazjum obejrzeć można Teatr Anatomiczny, czyli specjalistyczną salę do studiów anatomicznych. Podobny (choć dużo późniejszy, bo XIXwieczny) teatr znajduje się w Krakowie, w Collegium Medicum. Nie wiem, czy zwykły śmiertelnik ma tam wstęp; warto o nim wspomnieć , bo działa przy nim małe muzeum z ciekawym zbiorem eksponatów (niektóre skompletowane zostały przez założyciela  - prof. Teichmanna).
Salę teatru bolońskiego w całości obito drewnem jodłowym. Baldachim nad katedrą profesorską podtrzymują dwaj odarci ze skóry panowie, nieco upiorni gli spellati.  Wnętrze odtworzono wiernie w każdym szczególe po tym jak spłonął od amerykańskiej bomby w 1944r.
Bardzo przypadł nam do gustu kompleks Santo Stefano. Osobiście najbardziej fascynujące wydają mi się miejsca najstarsze, których jest we Włoszech obfitość (lub nawet nadmiar). Na tym właśnie polega kulturowa potęga Italii, która zapiera dech w piersiach na każdym kroku. Byle kościół przy byle bocznej uliczce pochodzi z VIIIw., jak w Ferrarze. Byle kamień czy cegła ma rodowód średniowieczny. W byle kościele w prowincjonalnym mieście wiszą obrazy największych i nikt się temu nie dziwi. W Polsce Caravaggia otoczono by nimbem świętości i kreując na naczelny produkt marketingowy, w Rzymie, czy w Valetcie na Malcie wisi sobie taki spokojnie w byle kościele, często w bocznej kaplicy.
Piazza Santo Stefano. Fot. Wojciech Płuciennik
Średniowieczny dziedziniec Santo Stefano. Fot.Wojciech Płuciennik
Późnoromańskie kapitele

A więc Bazylika Świętego Szczepana (Santo Stefano). Jest to w zasadzie kompleks kilku kościołów, położony przy wdzięcznym placyku o tej samej nazwie. Placyk  jest oddalony od głównych arterii komunikacyjnych, dzięki czemu  leniwa kontemplacja tego miejsca  w promieniach porannego słońca staje się wielką przyjemnością. Serce kompleksu stanowi Bazylika Grobu Świętego, ufundowana według tradycji przez wspomnianego św. Petroniusza (zm. 450r.), biskupa Bolonii, którego szczątki tu spoczywają. Wzniesiono ją na miejscu pogańskiej świątyni, dedykowanej Izydzie. Oktagonalny kształt nawiązuje do pierwowzoru jerozolimskiego. Oprócz bazyliki na kompleks składa się kilka bardzo interesujących obiektów: kościół Ukrzyżowania(del Crocifisso) z VIIIw., przykład wpływów longobardzkich, kościół śś. Wita i Agrykoli (z sarkofagiem męczenników) oraz dwa urokliwe dziedzińce. Pierwszy zwie się dziedzińcem Piłata, drugi  - dwupoziomowy zachwyca kolumnadą wyższego piętra. Romańsko – gotyckie kolumny zaopatrzone są w niezwykłe, antropomorficzne kapitele, którymi podobno inspirował się Dante (ale może jest to tylko legenda miejska).

Boska Komedia, pieśń XX, w. 10-17 w przekładzie E. Porębowicza.
„A gdy tak śledzę cieniów korowody,
Widzę u wszystkich szyje przekręcone
W miejscu, gdzie kadłub odbiega od brody.
 Twarz odwróciły od piersi i w stronę
Oczom przeciwną szły pomimo chęci,
Mając z oczyma stopy powaśnione.
Może gdy kogo paraliż wykręci,
To go zamienia w takiego kalekę”

Kompleks wyposażony jest w zapyziały sklepik z dewocjonaliami, w którym sprzedaje starszy pan. Pan mówi dużo i głośno i kompletnie nie zraża się (a może nie ma świadomości), że większość  jego rozmówców nie rozumie po włosku.
Na pewno jest więcej miejsc, do których warto zajrzeć w Bolonii. Jak choćby muzea: Pinacoteca Nazionale czy muzeum sztuki nowoczesnej MAMbo. Warto wspiąć się na jedną z dwóch średniowiecznych wież mieszkalnych: Torre Asinelli  albo Torre Garisenda - tę drugą także wspomina  Dante.  W XVI w. wież było ponad sto i stanowiły o potędze miasta.  Studencki przesąd głosi, że na wieżę można się udać dopiero z dyplomem w ręku. 
Due Torri. Fot. Wojciech Płuciennik
Na koniec wspomnę jeszcze o  bibliotece Salaborsa, zlokalizowanej zaraz obok magistratu, na Piazza Maggiore.  W miejscu biblioteki, przez niemal dwieście lat (od połowy XVIw.) mieścił się ogród botaniczny. Dziś jest to sympatyczne miejsce, gdzie można wejść na chwilę z ulicy (nawet bez legitymacji), posiedzieć w przestronnym atrium, odpocząć czy poczytać.
Biblioteca Salaborsa. Fot. Wojciech Płuciennik
Nie wszyscy wiedzą, że w Bolonii można przez chwilę poczuć się, jak w Wenecji, za sprawą przebiegającego przez centrum kanału - Canale delle Moline.