"Wenn Du reisen willst, mußt Du die Geschichte dieses Landes kennen und lieben".

sobota, 19 listopada 2016

Trójmiasto i okolice rowerem. Stacja pierwsza: Gdańsk

Coś szczególnego ma w sobie Gdańsk, co czuje się po przejechaniu paru kilometrów. Może przestrzeń, może tak obcą nam hanzeatycką architekturę, a może najodowane powietrze, które od razu uderza do głowy.

W. od jakiegoś czasu marzyło się morze, mnie nieustannie i monotematycznie góry. Broniłam się rękami i nogami przed spędzeniem wakacji nad morzem.

W tym roku dwa razu odwiedziłam Stary Sącz. Patrząc po wieczornym deszczu na panoramę Beskidu i snujące się między szczytami mgły miałam w głowie myśl, że nic innego do szczęścia nie jest mi potrzebne.

Podróż okazała się łatwa i przyjemna, nawet z dwoma rowerami, rowerowym bagażem i przyczepką z zawartością. 

Nie udało mi się tylko zobaczyć po drodze zamku w Malborku, a podobno widać go z pociągu wyśmienicie. 
Wakacje nad Bałtykiem poza sezonem to strzał w dziesiątkę. Tym bardziej, że pogoda była zjawiskowa. O dziwo, na Helu można było się kąpać w Bałtyku, choć byliśmy tam w połowie września, czyli przededniu jesieni. 

Gdańsk....

....rowerem

Przede wszystkim Gdańsk ma genialną sieć ścieżek rowerowych (jest ich kilka razy więcej niż w Krakowie). Można mknąć nimi płynnie przez całe miasto, ułatwień dla rowerzystów jest co niemiara. Pewną trudnością okazało się ładowanie rowerów do SKMki i przechodzenie pomiędzy peronami, unikaliśmy więc przesiadek.


Zabudowa ul. Kościuszki



















Poza tym w Gdańsku jest zielono. Codziennie jeździliśmy z/do Wrzeszcza Jaśkową Doliną - wrażenie zieloności dopadało nas za każdym razem, kiedy tamtędy przejeżdżaliśmy. Mnie ujęła zabudowa przy Kościuszki  - regularne szeregowe kamienice z godłami i spokojne, willowe uliczki w okolicy ze strefą 30.
Wzdłuż wybrzeża, w stronę Sopotu i dalej prowadzi modelowa ścieżka rowerowa.

Co zobaczyć w Gdańsku?

Oczywiście (koniecznie!) ulicę Długą i Długie Pobrzeże, czyli główną atrakcję turystyczną. Nie da się tego uniknąć. Długa z Neptunem w Gdańsku to jak Rynek z Adasiem w Krakowie. Patrząc na finezyjnie zdobione wąskie kamieniczki poczuć można niegdysiejszą potęgę miasta portowego. Pewnien kłopot mieliśmy z muzeami. Jak zawsze wymyśliłam sobie muzeum z ekspozycją o przekrojowej historii miasta - niestety nic takiego nie znaleźliśmy. 
Udaliśmy się do więc Ośrodka Kultury Morskiej  na Pobrzeżu - miejsca w sam raz dla dzieci (nawet trzyletnich), bogatego w ofertę multimedialną. Należący do Ośrodka kompleks spichrzy na Ołowiance po drugiej stronie Mołtawy jest bardzo malowniczy i nie tak bardzo uczęszczany przez turystów jak Pobrzeże. Można tam dotrzeć promem, posiedzieć na pomoście w kawą w dłoni, pogapić się na rzekę, a potem przespacerować wzdłuż przystani jachtowej.  Czasu starczyło nam  jeszcze na zwiedzenie cumującego tu"Sołdka" - pierwszego polskiego statku, zbudowanego po wojnie. 
Spichrze na Ołowiance




















Bazylikę Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, z imponującą wieżą, na szczyt której prowadzi kilkaset schodów. Na szczycie spotkać można rzesze Finów, dolatujących do Gdańska tanimi liniami z Turku. Samą Bazylikę warto dokładnie zwiedzić, choć najcenniejsze i najciekawsze elementy gotyckiego wyposażenia - piękna Maria Karmiąca, a przede wszystkim Sąd Ostateczny Hansa Memlinga znajdują się w Muzeum Narodowym (gdzie nie dotarliśmy). Fani przedstawień św. Jerzego, do których się zaliczamy, obejrzeć mogą rzeźbę świętego walczącego ze smokiem z piękną gotycką polichromią w tle.
Bazylika Wniebowzięcia NMP

Uwagę przykuwa Kaplica Ludzi Morza - współczesna, bo z lat osiemdziesiątych, zaaranżowana z wielkim smakiem jak na standardy architektury sakralnej w naszym kraju, a poświęcona wszystkim, którzy zginęli na morzu. 

Kaplica Ludzi Morza






















Ponoć bardzo warte odwiedzenia jest Europejskie Centrum Solidarności. Tym razem się nam nie udało - rzuciliśmy na nie okiem jedynie przejazdem, z zewnątrz.
Z zewnątrz obejrzeliśmy też Teatr Szekspirowski. Jego czarna bryła udanie wkomponowuje się w otoczenie. Nieopodal znajduje się kameralny placyk z popularną knajpką z potrawami ziemniaczanymi.

A co dla dziecka? (w naszym przypadku trzylatka).

- wspomniany Ośrodek Kultury Morskiej z miejscem, gdzie można z powodzeniem pobawić się w port. Starszaki mogą zobaczyć wystawę o łodziach w różnych lulturach;
- liczne fontanny, w tym jedna blisko Bazyliki, zwana Fontanną Czterech Kwartałów.
- spacer Pobrzeżem też nie jest zły, stąd wyruszają katamarany na Hel (w sezonie) i Westerplatte.

Co jeść?

Dla wegan i wegetrian polecam niepozorną knajpkę Liść Laurowy (klik), poza centrum, ale niedaleko stacji kolejki Żabianka. 


Jak dojechać?

Pendolino z Krakowa jedzie 5,5 godziny, w promocji z 31 dniowym wyprzedzeniem kupimy bilety dużo taniej. 


sobota, 5 marca 2016

O Tygrysie Pietrku, który drżał jak osika

Opowieść o Tygrysku Pietrku, który bał się wszystkiego jest świetną propozycją także dla najmłodszych widzów. Sprawdziłam to na własnej skórze, bo spektakl obejrzałam w towarzystwie dwu i półletniego syna (i sama nie wiem, komu podobał się bardziej).  Z mojej, dorosłej perspektywy jest tu wszystko, co zauroczyć może małego widza, wciągając go w magiczny świat teatru: prosta, ale plastyczna scenografia (zmienia się, jak w kalejdoskopie), żywiołowa muzyka w stylu iberoamerykańskim, wyrazista gra aktorska (mnie ujęła zwłaszcza Maja Kubacka). Dorośli, którzy kochają piękną polszczyznę, docenią tekst Hanny Januszewskiej (a dzieci będą dopytywać się, co znaczy „mdły blondas”), znanej starszym czytelnikom z opowieści o małej Pyzie-podróżniczce.

Pietrek, który z byle powodu drży jak liść osiki, przez współplemieńców zostaje pozbawiony tygrysich pasków i wysłany „w świat”, a wędrując przez niego próbuje pokonać swoje liczne strachy. Najpierw w konfrontacji z ostrozębnym krokodylem, potem jako wartownik na nocnej warcie. Naśmiewają się z niego małpy, on sam nie wierzy, że pozbędzie się strachu, z byle powodu chwyta się maminej spódnicy.  Szuka odwagi w miasteczku, próbuje kupić ją na targu, od sprzedawców owoców. Wszystko na nic, dopóki Pietrek nie zyskuje autentycznej motywacji. Kiedy dowiaduje się, że jego mama jest chora, nagle niestraszne okazują się pioruny i błyskawice – biegnie na ratunek do miasteczka, żeby sprowadzić do niej doktora.
„Łatwo być odważnym, jak się myśli o innych, nie o sobie” brzmi morał tej opowieści – morał, który często sprawdza się w życiu.

Mojemu synowi spektakl bardzo się podobał – podobała się energetyczna  muzyka, nawoływania przekupek z targu, wielki marionetkowy krokodyl, kłapiący paszczą i hałaśliwe, przekrzykujące się małpy. Nie w smak był mu tylko brawurowy taniec Indianina, ale w końcu ma dwa i pół roku i nigdy wcześniej nie widział Indianina, nawet na obrazku.

Jedyny mankament, który znalazłam (ale dzieciom pewnie nie robiło to żadnej różnicy) to zbyt głośny podkład muzyczny w stosunku do głosów aktorów – czasem nie było słychać słów piosenki.